Jeśli jako
argument podałabym guz na przysadce mózgowej, nikt nie miałby żadnych
wątpliwości co do słuszności mojej decyzji. Jednak, skoro wyjaśniając,
powiedziałam „źle się czuje psychicznie”, większość uznaje, że wymyślam.
Kilka
miesięcy temu powtarzałam, że marzę, aby nadszedł kwiecień. Wszystko wówczas
ulegnie stabilizacji. Kwiecień nadszedł, lecz zupełnie inny. Podjęłam złą
decyzję odchodząc. Źle postąpiłam słuchając innych, zamiast iść na głosem
własnego serca i poglądów. Nigdy przecież nie chciałam wyjeżdżać, dlaczego więc
to zrobiłam?
Może, gdyby
rzeczywiście stało się coś złego, byłoby prościej. Zasadniczo, było optymalnie,
o ile nie lepiej niż w początkowych pesymistycznych analizach. Nikt nie widział,
bądź nie pokazywał, że jesteśmy tymi z gorszego sortu, nic nie zepsułam,
chociaż momentami niewiele rozumiałam. Śmierdziało, lecz czy to nie utrapienie
dzisiejszego świata wielkich miast? Nie byłam sama, mieszkanie wynajęłam przytulne,
czyste, ciche. Relacje z bliskimi nie ucierpiały, a nawet polepszyły się.
Odległość dla miłości nie stanowi problemu.
Tylko
płakałam. Zwykle w ciągu dnia, gdy znów zapomniałam o czymś banalnym lub w
momencie pojawienia się mocniejszych promieni słonecznych. Każde spojrzenie
odbierałam jako pogardę. Słowa, które wypowiadałam były dziwne, jakby nie moje,
głupie, irracjonalne, więc przestałam mówić.
Powinnam
walczyć. Powinnam być silniejszą. Nie walczyłam, jestem słaba, a jednak czuje
spokój duszy.